Poza cenzurą

wiedza

Kto głodny jest wiedzy, Niech pyta i słucha
Słuchanie to sztuka, Niewiedza jest głucha

Kto nie wie, niech pyta… Ten tylko się dowie
Kto zada pytanie… A ktoś mu odpowie

Nie umiemy słuchać, Gdy jesteśmy młodzi
Rodzi się człek głupim. Takim też odchodzi.

Fundacja Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Sprawdzone fakty. Dziennikarskie śledztwa. Analizy i sondaże. Archiwum życia publicznego. Medium obywatelskie”

HomeBonTon

Poruta, rutyna, urna i uryna.

W branży edukacyjnej jest taki „test”, określający, jak długo powinien (może) pracować nauczyciel?
Poprawny wynik stanowi następująca odpowiedź na powyżej zadane pytanie: „dopóki jest zdolny utrzymać mocz i kredę w ręku”.

W czasie obowiązywania praktycznie już wprowadzonego w Polsce procesu wydłużenia wieku emerytalnego, może warto zastanowić się, jaką kondycję powinni mieć przedstawiciele również innych zawodów. Postawiony w ten sposób problem mógłby (choć nie musi) stanowić pragmatyczną odpowiedź na dylematy pracowników zaniepokojonych, czy po przekroczeniu poprzedniej granicy 60 lat będą jeszcze w stanie realnie pracować. Przyglądając się gronu sędziów, tworzących Państwową Komisję Wyborczą, nie trudno zgadnąć dlaczego określana była złośliwie towarzystwem „leśnych dziadków”. Do takiego epitetu prowokował jednak nie tyle przeciętny wiek składu Komisji, ale wyjątkowo szkodliwa w skutkach nieporadność, ujawniona w obliczu niespodziewanego (najwidoczniej wyłącznie dla komisarzy) ataku czkawki oprogramowania do zliczania wyborczych głosów.
Jeszcze do niedawna pozycja sędziego w PKW była kojarzona z ciepłą, bezpieczną posadką. Rutynowe działania, dystyngowane srebrnowłose głowy, kamery, flesze, szacunek i prestiż. Sytuacja, po wielkim blamażu, w tej szacownej niegdyś instytucji jest nie do pozazdroszczenia. Potwierdza to gremialne zrzeczenie się pełnionych w niej funkcji przez wszystkich (poza jednym) sędziów ją tworzących. Pośpieszność ich deklaracji sprawiała wręcz wrażenie, jakby z poczucia nagle uświadomionego wstydu, chcieli jak najszybciej wymazać swoje nazwiska z kronik PKW.
Przypomina to histeryczne reakcje niektórych przedstawicieli i zwolenników Twojego Ruchu, domagających się, by ich nazwiska zostały natychmiast usunięte z ksiąg parafialnych Kościoła Katolickiego. Skoro nie wierzą, to uporczywa odmowa hierarchów, wykreślania tychże spośród wiernych, powinna ich raczej śmieszyć. Tymczasem ich „diabelska” reakcja – niczym czorta uciekającego przed kontaktem ze święconą wodą – dowodzi, że jest wręcz odwrotnie.
Ciąg niefortunnych wydarzeń, związanych z listopadowymi wyborami, mógł być natychmiast odwrócony. Wszelkie spekulacje przecięłaby choćby błyskawiczna decyzja o rezygnacji z wadliwego oprogramowania i przejścia na ręczne liczenie głosów. Nie wymagało to jakiejś przenikliwej inteligencji, ale prostego, pragmatycznego spojrzenia na charakter zdarzenia. Tymczasem sędziwi sędziowie z Komisji zdawali się nie rozumieć w jakiego rodzaju kry-zysie uczestniczą. Miotali się zwołując niczego nie rozstrzygające konferencje prasowe. Wielokrotnie przesuwali termin ogłoszenia ostatecznego werdyktu, o kolejne, nieuzasadnione żadnym logicznym warunkiem, godziny.
Jak to zazwyczaj bywa, zwłaszcza przy podejrzliwie nastawionej części społeczeństwa, wszelkie niedające się w sposób prosty wyjaśnić okoliczności, stają się natychmiast pożywką do wykreowania teorii spiskowych. Właśnie przy takich zawirowaniach losu jedno błahe wydarzenie, staje się mimowolnym zarzewiem brzemiennego w skutkach konfliktu, pierwszą, przewracającą się kostką domina.
Na zamieszanie z liczeniem głosów nałożyły się inne okoliczności podchwycone przez opozycję, która ogłosiła fałszerstwo wyborcze. Składającą się z kilku kart broszurę, zawierającą kandydatów z poszczególnych partii, niektórzy wyborcy potraktowali nie jako kartę do głosowania, lecz plik tychże kart. W rezultacie tego nieporozumienia, głosujący zaznaczali pretendentów na każdej stronie, zamiast jednego w całym zestawie. Prawdopodobnie głównie to spowodowało niespotykany wcześniej odsetek głosów nieważnych. Dla równowagi trzeba jednak uzupełnić, że liczba nieliczących się głosów od pewnego czasu rosła, będąc wyrazem protestu znaczącej rzeszy wyborców przeciw zawłaszczeniu sceny politycznej przez dwa dominujące na niej podmioty. Drugim kryterium, potwierdzającym zasadność podejrzeń o sfałszowanie wyborów, miało być zaskakująco dobre wyników dla współrządzącego PSL.
Oponentów nie zadowala tłumaczenie, że partia te rzeczywiście otrzymała bonus, ale wynika on jedynie z pomyślnego losowania. Lista tej Partii otrzymała numer jeden, dlatego w zestawach kart pośród uczestniczących w wyborach podmiotów figurowała na początku stawki. Nagroda, która przypadła PSL, dotyczy zatem jedynie tej grupy wyborców, zaznaczających z zasady kandydatów na samej górze list. Takie losowania odbywają się jednak za każ-dym razem i nigdy wcześniej protestów w kontekście losowania kolejności list nie było. Na sam wreszcie koniec, ponieważ partia ludowców zawsze najlepiej wypadała w wyborach lokalnych, stąd po zsumowaniu nastąpiła wielka kumulacja i rozbity bank…
Niestety po raz kolejny Platformie udało się sprowokować Prezesa PiS do irracjonalnych i pochopnych działań, dlatego druga tura okazała się już bezdyskusyjnie zwycięska dla koalicji rządzącej. Jeśli szef największej partii opozycyjnej chce rzeczywiście odegrać jakąkolwiek znaczącą rolę w polskiej polityce, to nie powinien uparcie trzymać się swojej funkcji. Jeśli wierzy w swoją misję, to powinien zachować się sprytniej. Wstawić na czoło partii kogoś bardziej społecznie akceptowalnego i jednocześnie lojalnego. Osobę, która jako szef zwycięskiego ugrupowania wystawi Jarosława Kaczyńskiego na Premiera. Podobnie jak on sam po wygraniu wyborów w 2005 roku zaproponował na ten urząd Marcinkiewicza. Nie sadzę jednak by szef PiS sam na to nie wpadł. Skoro tego nie robi, to znaczy, że w szeregach jego ugrupowania nie ma ludzi, którym można bezgranicznie zaufać. Z całym szacunkiem wypada jednak skonstatować, że to Prezes PiS własnoręcznie każdorazowo wkłada swoją rękę do nocnika pełnego uryny a następnie pragnie zadośćuczynienia.
Przypomina mi to wydarzenie, którego byłem świadkiem przemierzając pół Europy rejsowym autobusem. Przed jednym z rutynowych przystanków pilotka ostrzegała o krążących wokół autobusów naciągaczy starym jak świat trikiem gry na trzy karty. Przed odjazdem okazało się, że jedna z pasażerek, mimo ostrzeżenia, dała się podpuścić i straciła sporą sumę banknotów. Pamiętam jak stała pomiędzy siedzeniami prosząc i urągając na bezduszność współpasażerów, ponieważ nikomu nie chciało się biegać po placu by dopaść oszustów. Przypuszczam, że gdyby ktoś wtargnął z zewnątrz i wyszarpał jej torebkę, to wszyscy rzuciliby się na pomoc. Kto ryzykuje jednak zdrowie dla ryzykantów, którym wydaje się, że są cwańsi od cwaniaka…
Tymczasem zjednoczona prawica nie odpuszcza. Krążą nawet głosy, że Prezesowi marzy się w Warszawie drugi Majdan, stąd zwołany na 13 grudnia wiec protestu przeciw sfałszowaniu wyników wyborów. No cóż, skoro drugi Budapeszt nie wypalił….
Na to wszystko, z perspektywy znacznie wyższej półki politycznego garnituru, spogląda rozluźniony Donald. Zachwyca elokwencją: w Waszym…, w naszym angielskim języku… Życie go dopieszcza, bezpłatne kursy językowe, wysoka gaża, własne biuro i grono opłacanych doradców, służbowe kolacje i obiady… Już nie będzie musiał sięgać do partyjnej kasy, żeby dorównać poziomem powierzchownie postrzeganej zamożności do swoich dyskutantów. Teraz to on będzie wyznaczał standardy. To do jego garderoby równać się będą garnitury odwiedzający „Prezydenta Europy” goście. A on ma to wszystko legalnie bez naciągania i skrywania źródeł, niczym przysłowiowy pies zupę. Czy można patrzeć na to ze spokojem? Zwłaszcza z pozycji tych co pozostali. Tych, którym nigdy nie udało się wykopać (mu spod pyska) i przejąć dużo mniejszej państwowej miseczki. Tych, którzy przez sprytnego Kaszuba wmanewrowani zostali w nierówną (z ich pozycji) walkę z kobietą.
W takiej oto kondycji Polska wchodzi w pierwsze dni 2015 roku.

mazac

MAGAZYN ROZRYWKOWY. FAKTY. HUMOR. SATYRA