Za oknami od kilku godzin było już zupełnie ciemno. Bezkresne granatowe niebo rozświetlały niezliczone jasne punkciki. Przypominały śmieszne, świetliste guziczki o nieregularnych brzegach. To światło innych gwiazd, dużo bardziej odległych niż nasze Słońce. Dlatego wydają się nam takie małe. Księżyc tej nocy nie był wielką lampą zawieszoną nad dachami domów. Przypominał teraz jedynie cienki sierp, zużyty zbyt częstym ostrzeniem. Całe szczęście, że nie zobaczyła go choinka. Zadrżałaby zapewne o swoją przyszłość. Wystarczyłby jeden koszący ruch srebrzystego ostrza, by drastycznie zmniejszyć jej wysokość. Jednak również i w tym roku dorodny świerk ustawiono z dala od okien, w rogu salonu. Drzewko było wysokie i wyjątkowo rozłożyste. Każdego, kto zwrócił ku niemu swoje oczy, witało szeroko rozwartymi, srebrzysto zielonymi ramionami. Dla dziecka stojącego bardzo blisko, mogło przypominać piramidę. Jego najwyższe punkty dosłownie drapały po suficie. Lampki, poutykane w gęstym igliwiu świątecznego drzewka, roztaczały mgliste światełka. Ściany za odświętnie udekorowaną choinką wyścielała zielona tapeta. Udawała ciemny, pełen tajemnic las. Wigilijny wieczór tradycyjnie kończył się otwieraniem pakunków z prezentami. Dla trojga mieszkającego tu rodzeństwa zaczynał się właśnie czas obdarowywania. Dzieci różniły się między sobą. Nie wpływało to w żadnym razie na uczucia, jakimi darzyli je mama i tata. Każdy z maluchów odziedziczył jakieś cechy rodziców, dziadków lub jeszcze starszych pokoleń. Najstarsza dziewczynka, zwana przez wszystkich Mima, była jak żywe srebro. Nie potrafiła zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu. Krążyła niespokojnie po całym mieszkaniu. Co pewien czas zwalniała i przystawała zbliżając się do choinki. Pomimo pozornego chaosu zdawała się kontrolować sytuację. Bardzo chciała być we właściwym miejscu, kiedy padnie zaklęte hasło „wręczamy prezenty”. Sarka, jej młodsza siostra, siedziała pochylona nad niewielkim kwadratem szarej tekturki. Rysowała kolejny obraz, wykradziony potajemnie ze świata własnych myśli. Wykonywała precyzyjne pociągnięcia skrawkami świecowych kredek. Widać było, z jakim wysiłkiem stara się wykorzystać każdą z nich do samego końca. Mała artystka sprawiała wrażenie niezainteresowanej świąteczną atmosferą. To jednak nie była prawda. Tego wieczoru wszystkie jej myśli były ściśle związane z oczekiwanym podarunkiem. Przedstawiać miał je rysunek, który powstawał na kartoniku precyzyjnie i mozolnie zapełnianym kolorami. Sarka była uosobieniem cierpliwości. Dopieszczała swoje malowane wizje w wielkim skupieniu. Tymczasem najmłodszy w rodzinie Zax położył się na ciepłej podłodze. Oparł dłonie na rozpalonych do czerwoności policzkach. Jego łokcie wbijały się w turkusowy kocyk, na którym były podparte. Chłopczyk zmrużył oczy. Z rozmarzonym wyrazem na twarzy przyglądał się temu drzewku, siłą wyrwanemu z lasu. On także czuł się teraz coraz mniej obecny w swoim przytulnym, pełnym miłości mieszkaniu. Bardziej zdawało mu się przebywać gdzieś w odległej, baśniowej dolinie. Pod choinką tuż obok siebie leżały dwa, pięknie zapakowane prezenty. Były zupełnie odmiennych wielkości, kształtu i koloru. Mniejszy przypominał zapakowany kapelusz lub dziecięcy bębenek. Precyzyjnie i ściśle opasywał go zielony papier, przypominający przekwitniętą łąkę. Jego powierzchnię ozdabiały bladożółte paseczki. Były krótkie i wąskie niczym źdźbła trawy. To dzięki nim opakowanie wydawało się nieco jaśniejsze. Wstążka użyta do dekoracji była śnieżnobiała. Wyraźnie odcinała się do koloru paczki. Tuż obok, stykając się z trawiastym sąsiadem, stało jaskrawo świecące pudło. Kształtem przypominało wielką sześcienną kostkę. Czerwone, jednolitej barwy tło ozdabiającego ją papieru przecinała we wszystkich możliwych kierunkach złota wstęga. W cieniu wielkiego świerku dostrzec można było również inne prezenty. Tamte jednak leżały dalej i głębiej. Pewnie stąd ich barwy nie sprawiały wrażenia aż tak intensywnych. W pewnym momencie z głębi zielonkawego pudła zaczęły wydobywać się dziwne odgłosy. Słychać było drapanie, szuranie, stękanie… Również we wnętrzu sąsiedniej paczki coś zdawało się budzić z długotrwałego letargu. Na zewnątrz dochodziło szeleszczenie, chrząkanie i jakaś nienaturalna czkawka… – Kto się tam tak szamocze? – coś lub ktoś ze środka pasiastej bryły, zgłaszał swoje uwagi pełnym pretensji tonem. Szybko zapomniał, jak przed chwilą sam zakłócał świąteczną ciszę. Na słowa niespodziewanej reprymendy czerwona kostka zamarła w totalnej ciszy i bezruchu. Wszelkie odgłosy z niej dochodzące nagle ucichły. W środku wyczuć jednak można było narastające oczekiwanie i nasłuchiwanie. Cierpliwość została wynagrodzona. Po chwili z wnętrza krągłego pudła dobiegły kolejne słowa, wypowiedziane ze wzmożonym ponagleniem. – Czemu tak się wiercisz?! Drugie pytanie już nie pozostało bez odpowiedzi. Z wnętrza pokaźnego sześcianu wydobył się pełen zdziwienia, mocno chrypiący głos.– Do mnie mówisz? – Jeśli to Ty jesteś tak hałaśliwy, to właśnie do Ciebie… – mieszkaniec zielonego pakunku sprawiał wrażenie coraz bardziej poirytowanego nieporadnością sąsiada. – Skoro nikt inny się nie zgłasza, to pewnie chodzi o mnie … – chrypiący rozmówca wydusił z siebie coś, co nie brzmiało jak część dialogu. Było raczej rodzajem prostego wnioskowania. – Kim jesteś i czemu Ciebie nie widzę? Wszędzie wokół jest ciemno… – z niepokojem zakomunikował wciąż jeszcze mocno podrażniony głos. Po chwili refleksji dodał już znacznie spokojniejszym tonem:– Ale skoro słyszymy siebie nawzajem, to możemy porozmawiać. Masz jakieś imię? Odpowiedź padła bez chwili zawahania. – Mówią na mnie Marta, a Ty? – Mnie nazywają Jeremi – przedstawił się w rewanżu lokator kartonika w paski. – Wiesz może czemu jestem w zamknięciu? – Nie tylko Ty, ja również… Spakowali mnie na prezent…, pewnie Ciebie też – w głosie Marty wyczuwało się teraz stopniowo rosnącą pewność siebie. – Prezent? – Nie jesteś zabawką ? – Narastające zdenerwowanie przeniosło się teraz wyraźnie do drugiego pudełka. – Co to znaczy zabawka? – tym pytaniem Jeremi ostatecznie zdradził, jak mało wie na swój temat. – To coś nieżywego, co ożywa dzięki wyobraźni dziecka… – w sposobie wypowiedzi mieszkańca jaskrawego pudła wyraźnie zabrzmiała profesorska nuta. – Ale ja przecież żyję… – nie przestawał się dziwić Jeremi. – Żyjesz, ale ludzie tego nie widzą. Dla nich jesteś przedmiotem… Tylko dziecko zobaczy w Tobie żywą istotę. – Naprawdę…? Po chwili milczenia Marta postanowiła zmienić temat rozmowy. – Kiedy wyjdziemy ze swoich kartonów, mogę Ciebie nie rozpoznać… Jak wyglądasz? Jeremi poruszył się i odruchowo usiłował rozejrzeć się wokół. Szybko poczuł jednak opór tektury. – No cóż….jestem …niewysoki, …mam twardą skórę… – na początku cedził słowa z trudem. Z czasem poszło mu już lepiej. – Właściwie to jest pancerz, który mnie chroni przed niebezpieczeństwami. Dociekliwość Marty zaczęła teraz przypominać detektywistyczne śledztwo. – Ze wszystkich stron jesteś tak szczelnie osłonięty? Nie masz żadnego miękkiego miejsca? – Mam od spodu, ale potrafię się zwinąć osłaniając całe ciało. Przypominam wówczas pancerną kulę. Tak właśnie teraz mnie tutaj ułożyli. Dopasowali do kształtu pudełka, ale nie jest mi wygodnie. – Wiesz kiedy i czego trzeba się bać? – dopytywała wnikliwiej Marta, coraz bardziej zafascynowana tajemniczym stworzeniem. – Chowam się, kiedy tylko poczuję się niepewnie. Nie zawsze jest to związane z realnym zagrożeniem. Zwijam się nawet wówczas, gdy jest bezpiecznie. – Czemu masz w sobie tyle nieufności, ktoś Ciebie skrzywdził? – Mnie nie, lęki przejąłem od rodziców, dziadków i innych przodków. – w tym momencie Jeremi poczuł w głowie obecność poprzedzających go pokoleń. Wszyscy jego szacowni krewni przybyli tłumnie na wezwanie. Stanęli na baczność, jak w wojsku. Każdy trzymał w łapkach tabliczkę z doznaną krzywdą: „STŁUCZENIE”, „ZGNIECENIE”, „ROZŁUPANIE” … – Ciężko się żyje z takim balastem… Nie możesz tego zmienić? – te słowa zostały wypowiedziane z głębokim zrozumieniem i współczuciem. – Trudno jest zaufać, gdy ma się tyle osłon… Zwijam się intuicyjnie, za każdym razem, gdy usłyszę lub zobaczę coś nieznanego i większego ode mnie. A Ty się niczego nie boisz? Jak w ogóle wyglądasz? Po czym Ciebie poznam? – Jestem wysoka i mam skrzydła. Potrafię latać, unieść się bardzo wysoko. Siadam na czubkach drzew i spoglądam w dół. – Pewnie dlatego się czujesz bezpieczna i nie masz powodów do lęków – z zazdrością zauważył pancerny stwór. – Nieprawda! Jestem pełna obaw. Nie tylko ja umiem fruwać. Są wrogowie, którzy latają wysoko i potrafią zaatakować, spadając bardzo szybko w dół. Ja tylko nie myślę o zagrożeniach przez cały czas, szkoda na to życia… – Pewnie nie musisz… Wystarczy, że schowasz się w konarach drzewa i już unikasz niebezpieczeństw… – Gdyby to było takie proste… Na drzewach też mogą czaić się drapieżnicy. Niestety mam bardzo jaskrawe ubarwienie piór, widać mnie z daleka… – Co to są pióra? – To takie moje łuski, tylko są miękkie. Szczelnie do siebie przylegają, pozwalając mi się unosić w powietrzu… – Jakie są kolory Twoich piór? – Najwięcej jest żółtych i niebieskich. Część jest białych i trochę czarnych, jak mój dziób… – Dziób? Co to jest dziób? – To bardzo mocne, ściśle połączone ze sobą nos i usta. Dziób pozwala mi rozłupać smakołyki zamknięte w sztywnych łupinkach, ale również pozwala mi rozdrobnić twarde jedzonko, zanim je połknę.. – Jedzoooonko ! – rozmarzył się Jeremi. – Czym się odżywiasz? – Tylko tym co rośnie na drzewach: owocami, nasionami, orzechami… Lubię nawet zjeść kwiaty, te, które jednocześnie są piękne i smaczne… – Dziwna jesteś… – Dlaczego? Ty nie jesz orzechów? – Żeby jeść orzechy, musiałbym umieć wspinać się lub skakać po drzewach… ewentualnie fruwać jak Ty. Wprawdzie orzechy spadają na ziemię, ale jest ich tam za mało. Nie wystarczy na codzienne odżywianie. Mój pancerz mnie chroni, ale dużo waży. Jestem za ciężki, żeby swobodnie poruszać się po drzewach w poszukiwaniu pokarmu. – To czym się żywisz? – Wstyd się przyznać, ale zjadam innych… – Bleee, jak to… pożerasz kogoś, żeby się najeść…? – Niezupełnie, zjadam tylko tyle, żeby przetrwać. – Ci pożerani nie chcą przetrwać? – Na takich jak ja również ktoś poluje… Wszyscy chcą żyć. Nie każdy nauczył się jeść owoce i nasiona. – To musi być prawda, ale bardzo smutna – przytaknęła fruwająca towarzyszka. – Ciekawie byłoby się kiedyś z Tobą spotkać. – Często poluję na polanie…Gdybym zobaczył Ciebie, jak lecisz nad moją głową, to natychmiast zwinąłbym się w kłębek. Jesteś wielka i kolorowa, ale nie dostrzegłbym twoich przyjaznych barw. Na tle jasnego nieba byłabyś tylko złowrogim cieniem… – Ja pewnie nie zwróciłabym na Ciebie uwagi. Być może dostrzegłabym Ciebie gdzieś w dole, ale wówczas miałbyś kształt kulistego pancerza. Nie powiązałabym Ciebie ani z pożywieniem, ani kimś, z kim mogłabym się zaprzyjaźnić. – To ogranicza nasze relacje możliwe w świecie poza tymi kartonami. Tam skupiam się na tym, co może być pokarmem dla mojego ciała. Tu możesz być moim przyjacielem, karmicielem duszy. – Po tamtej stronie nigdy byśmy się nie spotkali. – Ja nigdy nie zobaczyłbym radosnej żółci i pogodnego błękitu Twoich piór. Nie wiedziałbym, do czego służy Twój gruby dziób. Jeśli nawet bym go zobaczył, to nie skojarzyłbym go z koniecznością rozłupywania orzechów. Bałbym się, że natura obdarzyła Ciebie nim, żebyś mogła rozłupać moją skorupę. – A ja nie zrozumiałabym, skąd się wziął Twój strach, dlaczego zjadasz inne zwierzęta. Jeśli jakimś cudem bym to zobaczyła, wzięłabym Ciebie za okrutnika. – Wiem dobrze, co zdecydowało, że mnie nie odrzuciłaś. Poznałaś najpierw jaki jestem w środku. Skąd się wziąłem i co powoduje moim zachowaniem, którego w żadnym innym przypadku byś nie zaakceptowała. – Ale tak samo byłoby z Tobą. Nigdy byś się tak mocno nie otworzył przed kimś o tak pokaźnych rozmiarach. Nawet nie próbowałbyś zerkać na mnie przez szparki między łuskami. – To prawda, trochę nam pomogły kartony zasłaniające naszą powierzchowność. Zamknięcie pozwoliło nam się otworzyć. Gdyby nie to, bałbym się dalej wszystkiego i ominęłoby mnie tak wiele ciekawych spraw… – A ja pewnie do końca życia nie miałabym pojęcia, jakie dziwolągi żyją na tym świecie! – Ty też jesteś dla mnie wybrykiem natury… Nie masz pancerza, łatwo Ciebie zranić. Zachowujesz się ryzykownie, wzbijając się wysoko i nic sobie nie robisz z zagrożeń. Wiesz, czym kończy się upadek z takiej wysokości? – Jakie to dziwne! Nie potrafimy docenić różnorodności. Za szybko oceniamy innych, porównując ich do nas samych. Łokcie się poluzowały i główka Zaxa wylądowała na podłodze. Uderzenie nie było dotkliwe, złagodził je gruby, wełniany kocyk.
Zaskoczony tym nagłym przebudzeniem, chłopiec rozejrzał się wkoło i natychmiast zauważył rodziców. Akurat w tym momencie podchodzili do świerkowej choinki. Wreszcie zaczęło się coroczne rozpakowywanie sekretnych paczuszek. Obie dziewczynki wkrótce pojawiły się w pobliżu rodziców pełne oczekiwań. Mima jako pierwsza przybiegła ochoczo i uczepiła się spodni taty. Nie stała nieruchomo, dygała całym ciałem w rytm sobie tylko słyszanej melodii. Sarka właśnie skończyła swój rysunek. To, co przedstawiał, było zaskakująco trafne. Na granatowym tle widniał wielki żółty znak zapytania. Wszyscy uwielbiali niespodzianki. Sarka podniosła ku górze brzegi sukieneczki i poszła strzepać kredkowe skrawki do śmietnika. Po powrocie zrobiła porządek na stoliczku. Pozbierała wszystkie kredki. Nawet te najmniejsze, z trudem utrzymywane jej paluszkami. Na koniec podeszła do kuwety, żeby odłożyć swój najnowszy rysunek. Było ich tam już sporo. Na każdy poświęciła co najmniej godzinę wytężonej pracy. Tylko Zax pozostał tam, gdzie był wcześniej. Niestrudzenie wpatrywał się w usłaną opadającym igliwiem podłogę. Z niesłabnącym zaciekawieniem obserwował te same dwa stojące obok siebie pakunki. Nie wiedział dla kogo są przeznaczone. Ozdobne karteczki, na których zapisano imiona obdarowanych, były złożone na pół. Dopiero ich rozwarcie ujawniało do czyich rączek trafi prezent. Chłopiec nie marzył, żeby jedna z obserwowanych paczek trafiła do niego. Ciekawiła go jedynie ich wzajemna relacja. Były wyraźnie do siebie przytulone. Musiało to zwrócić uwagę taty. On sięgnął właśnie po te dwa prezenty jako pierwsze. Rozchylił powolutku karteczkę przy czerwonym kartonie. Długo podtrzymując napięcie, wyczytał imię najstarszej córki. Bardzo ją to ucieszyło. Z całej gromadki to właśnie Mima była najbardziej niecierpliwa. Chciała, żeby wszystko w jej życiu odbywało się szybciej. Dlatego nerwowym ruchem zsunęła złotą wstęgę z odebranej paczki. Jak zwykle poszarpała dekoracyjny papier na strzępy. Jednak zdarła czerwoną osłonę wyłącznie od góry. Wystarczyło tylko tyle, by móc otworzyć kartonowe pudło. – Papuga!! Papuga!! – wykrzyknęła, podnosząc dłoń z barwnym ptakiem. Zadowolenie z podarunku okazywała podnosząc głos i gestykulując z wielką energią. Zwykle zabierała nową zabawkę do własnego pokoiku. Próbowała tam oswoić ją z nowym miejscem. Tym razem było inaczej. Zaczęła biegać po całym mieszkaniu, trzymając zabawkę wysoko nad głową. Momentami zdawało się, że to ten ptak ją dźwiga i wręcz unosi w powietrze. Krążyła po całym mieszkaniu, pokrzykując co chwilę do papugi. Informowała szybującą zabawkę, gdzie się obie znajdują i co widzą. –…kuchnia!…lodówka!….okno!….korytarz!…łazienka!..wanna!.. korytarz!…– po każdym okrążeniu zmieniała kolejności odwiedzanych pomieszczeń. Z czasem tempo jej biegu słabło. Wreszcie Mima wsunęła ptaka pomiędzy parapet i kaloryfer, szepcząc papudze coś do ucha. W tym samym czasie kolejny z obserwowanych przez Zaxa prezentów trafił do jego drugiej siostry. Sarka długo przyglądała się zielonemu pudełku. Wreszcie zaczął się powolny proces rozpakowywania. Najpierw uważnie rozsupłała kokardę. Potem zdjęła wstążkę, owinęła skrupulatnie wokół dłoni, a zwiniętą w kłębek odłożyła na bok. Szukała teraz miejsca, w którym najlepiej zacząć zdejmowanie dekoracyjnego papieru. Znalazła wreszcie pasek transparentnej taśmy. Drapiąc go delikatnie przy krawędzi, powoli odkleiła. Starała się, żeby nic nie uszkodzić. Na koniec zsunęła ostrożnie całe zewnętrzne opakowanie i złożyła je starannie. Otworzyła kartonik dopiero w momencie, gdy kolorowy arkusz został złożony w kostkę. Po wyciągnięciu zabawki z kartonika, przyglądała jej się uważnie. Kiedy już obejrzała ją ze wszystkich stron, zaczęły się rozmowy. – To jest Twoje nowe mieszkanie, wiesz? Niczego się nie bój… będziesz tutaj bezpieczny… wiesz? Wyjęła zwiniętego w kłębek pancernika i ostrożnie ułożyła na boku. Zabrała zwinięty w kostkę papier, kłębek tasiemki oraz puste pudełko i wyniosła do segregowanych śmieci. Wróciła do nowej zabawki dopiero, gdy wokół niej zapanował porządek. Chwyciła skorupę i ponownie oglądała ze wszystkich stron. – Kim ty jesteś? – powtórzyła to pytanie kilkakrotnie. Wówczas osłony udające pancerz rozluźniły się i zabawka odsłoniła swoją tajemnicę. Sarka rozprostowywała ciało zwinięte w kłębek, powoli, z należytą uwagą Zdumiona dziewczynka otworzyła szeroko usta. –Ojejku jejku, jaki Ty jesteś ciekawy– wyszeptała. Zax czekał spokojnie na swoją kolej. Zawsze na początku rozpakowywano prezenty jego starszych sióstr. Wiedział i rozumiał, że ustępowanie paniom jest rycerskie. Bardzo chciał być godny tego miana. W jego fascynacji rycerstwem nie chodziło jednak o walki mieczami. Widział siebie jako chłopca, który okazuje innym szacunek i gotowość wspierania słabszych. Do rąk Zaxa trafił karton, którego początkowo nie zauważył. Granatowy kolor papieru dekoracyjnego zamaskował go pod choinką dość skutecznie. Na ciemnym tle wyraźnie widać było różnej wielkości i kształtu liście. Po wyjęciu spod choinki pakunek okazał się dość spory. Już pierwsze wrażenia dotyczące jego rozmiaru wiele obiecywały. Chłopiec metodycznie rozcinał tasiemki i papier nożyczkami, otwierając ukrywany pod nimi kartonik. Tym razem prezentem okazał się zestaw do konstruowania pojazdów. Oprócz klocków były tam również różnego rodzaju koła, stery, skrzydła i silniki. Jeszcze tego wieczoru Zax zdołał ułożyć kilka możliwych wersji wehikułów. Była to międzyplanetarna rakieta, przeznaczona na bardzo długie podróże. Łódź podwodna potrafiąca niemal bezdźwięcznie przemieszczać się po dnie wielkich akwenów. Superszybkie auto o napędzie odrzutowym i wreszcie samochód amfibia, który potrafił równie sprawnie jeździć po szosach jak i pływać po wodzie. Po każdej kolejnej próbie konstruktor wyobrażał sobie siebie u sterów stworzonego pojazdu. Był pilotem przemierzającym przestrzenie, przełamującym prędkość dźwięku i barierę czasu. Wreszcie spakował wszystkie elementy i zaniósł pudełko na puste miejsce w zabawkowym regale. Było późno, obie dziewczynki już leżały w łóżkach. Przeszedł się po mieszkaniu, poszukując dwóch zabawek. Zapamiętał, co siostry znalazły w pakunkach, na które zwrócił wcześniej uwagę. Papuga leżała na kaloryferze. Rodzice musieli uświadomić Mimę, że te ptaki żyją w dużo cieplejszym klimacie. Zax uniósł błękitno-żółtą zabawkę i poczuł jak bardzo zdążyła się nagrzać. Nie przestał się rozglądać, szukał teraz pancernika. Znalazł go na niskiej pufie tuż przy łóżku Sarki. Leżał, ponownie ściśle skręcony w kłębek. Tak czuł się najbezpieczniej, gdy musiał zasnąć. Miejsce zajmowane przez niego było lekko wgłębione, jakby śpiący drepcząc długo mościł sobie legowisko. Chłopiec postawił papugę obok twardej kulki, opierając o pancerne łuski żółte podbrzusze ptaka i usiadł na podłodze, obok łóżka śpiącej siostry. Przyglądał się zabawkom na pufie tak długo, aż poczuł senność. Nie do końca jeszcze rozbudzona Marta poruszyła się zbyt dynamicznie. Dosłownie w ostatniej chwili złapała równowagę. Jeszcze ułamek sekundy i spadłaby z krawędzi pufy. Oparcie o sztywny grzbiet przyjaciela zaczynało już jej doskwierać. Zerknęła na zamknięte oczy pogrążonych w drzemce dzieci. Pochyliła się i zapukała w skorupę pancernika. Jeremi poluzował ścisk pancerza, spoglądając na przyjaznego intruza przez szpary między łuskami. W półmroku dostrzegł najpierw białe i żółte plamy. Zrazu zwrócił również uwagę na wielki czarny dziób. Rzeczywiście, był bardzo masywny. Mógł wyrządzić szkodę nawet największemu twardzielowi. Wreszcie między łuskami pojawiło się wielkie brązowe oko. Wzrok przebudzonego druha krążył nerwowo wkoło, lustrując przez chwilę najbliższą okolicę. Kiedy Jeremi poczuł się bezpiecznie, rozpoczął rozwijanie swojego ciała. Papuga przyglądała się powolnemu procesowi uwalniania poszczególnych segmentów tarczy. Tak to działa, pomyślała, po czym spytała: – I jak, nie boisz się już mojego dzioba? – No nieeee… ale gdybym nie wiedział, że jesz tylko owoce, to nie drgnąłbym zanim nie odlecisz. Nooo…, masz ten dziób nie od parady. – Twój pancerz to też solidny kawałek osłony, nie łatwo byłoby ją sforsować – komplementowała go papuga. –Tak, ale wiesz, że to nie moja zasługa. Odziedziczyłem go po moich przodkach. Pazurkiem genów nie wydłubiesz – zażartował. – Nawet takim grubym mocnym dziobem – wtórował mu wielki ptak. – Ale wiesz, że to nas łączy. Nie zapracowałam na moje kolorowe pióra, ani na umiejętność fruwania. To prezent, którym obdarowanomnie, zanim wyk lułam się z jajka. My, jak również inne stworzenia, razem z tą sympatyczną trójką dzieci. Wszyscy mamy cechy, które są darem. Jest jednak coś, co jest tylko nasze. Są to cechy, które w sobie kształtujemy własnymi wyborami i decyzjami. Z nich możemy być dumni, jeśli zmieniają komuś jego łzy w radość, zwątpienie w siłę przetrwania, czy samotność w poczucie przynależności. O to warto zabiegać, dla tego warto się uczyć i zmieniać. – A te dzieci, czy one mają w sobie coś wartościowego? Widziałem, jak ta szalona dziewczynka biegała z Tobą jak nakręcona… Jak się zmęczyła położyła Ciebie tam, gdzie akurat się zatrzymała. W tym samym czasie moja opiekunka oglądała mnie delikatnie i poznawała. Opowiadała mi o swoim domu, żebym poczuł się bezpiecznie. Rozwijała mnie i zwijała, żeby zrozumieć jak to robić, nie narażając mnie na stres. Wiedziała, że mimo twardości, jestem bardzo delikatny i lękliwy. Zanim zasnęła, położyła mnie obok swojego łóżka, na bezpiecznym podłożu. – Tak, to prawda. Twoja opiekunka jest wyjątkowa, ponieważ dużo widzi, rozumie i potrafi wykorzystać to dla dobra innych. Zrozumiała Twoje potrzeby, jesteś z nią szczęśliwy. Zauważ jednak, że każdy z nas ma inne pragnienia. Co innego nas cieszy, daje poczucie sensu życia. Ta szalona dziewczynka rzeczywiście biegała ze mną do utraty sił. Jednak tylko ona dała mi poczucie latania, które uwielbiam. Są dzieci, które stawiają mnie na półce, gdzie czas nie ma żadnych barw. Nie czuję ukochanego powiewu wiatru, spoglądania co chwilę na inne miejsce w dole, zniżania się i wzlatywania na wysokości. To wszystko dzisiaj zawdzięczam tej małej Mimie. Prawda, że odłożyła mnie, gdy poczuła zmęczenie. Trafiłam jednak w jedno z niewielu najcieplejszych miejsc tego mieszkania. Tylko tam mogłam poczuć namiastkę gorącego klimatu. Warunków, do jakich zostałam stworzona. Pancernik zawstydził się. Na szczęście jego pancerz nie reagował tak jak policzki człowieka. Pewnie w tym momencie przypominałby miedzianego stwora. – Dobrze, ale ten chłopiec… nawet się nami nie pobawił. – Naprawdę nie zrozumiałeś? Ze wszystkich osób w tej rodzinie tylko on poczuł, że staliśmy się sobie bliscy. Obserwował sąsiadujące ze sobą nasze pudełka. Domyślił się jak niespotykana przyjaźń w nich rozkwitła. Staliśmy się sobie bliscy, nie wiedząc jak wyglądamy. Jakie mamy kształty i czy mamy coś wspólnego. Tylko on nie poszedł spać. Poczekał, aż wszyscy domownicy usną. Wówczas zrobił coś pięknego. Sprawił, że znowu jesteśmy razem. Jeremi zasępił się. Było mu wstyd, że tak szybko osądzał dzieci. Skrzydlata przyjaciółka wyczuła jego melancholię. Zrozumiał również jej powód. – Niepotrzebnie się martwisz. Nie wstydź się, jeśli czegoś nie wiesz, nie rozumiesz. To jest naturalne, każdy to przechodzi. Warto pytać, dlaczego coś jest. Zastanawiać się, co w nas i wokół nas się zmienia. Na tym polega lekcja życia. Marta poczuła, że ma do przekazania coś bardzo ważnego. Do kontynuacji zachęcała ją również uwaga, z jaką Jeremi wsłuchiwał się w jej słowa. – Uczymy się od pierwszego do ostatniego dnia. Nikt nie może uczciwie powiedzieć, że wie wszystko. Nie warto dusić w sobie ciekawości, ani wyrzec się zainteresowania, nawet jeśli już coś zrozumiemy. My oboje, ale również dzieci, z którymi mieszkamy, ich rodzice, sąsiedzi i wszystkie inne, żyjące osoby i przedmioty są stworzone w jakimś celu. Możemy tego nie pojmować lub lekceważyć. Pewnego dnia zrozumiemy i wszystko nam się złoży w jeden wielki sens. Pancernik wyraźnie się rozchmurzył. Jego sztywne tarcze wydały się miększe i mocniej rozchylone. – To prawda. Każde z dzieci czegoś nas nauczyło. Każde również coś zrozumiało dzięki nam. My także już tak wiele nauczyliśmy się od siebie. Zax poczuł nagle, że jego śpiące ciało zsuwa się wzdłuż bocznej deski łóżka Sarki. Instynktownie podparł się ręką, opierając dłoń o podłogę. Wrażenie spadania wybudziło go z krótkiej drzemki. Uśmiechnął się, widząc dwóch zabawkowych przyjaciół przytulonych do siebie na pufie. – To sobie porozmawialiście – mrugnął porozumiewawczo w stronę, wpatrzonych w niego plastikowych oczu. – Czas się pożegnać, ale kiedyś znowu pomogę wam się spotkać. Rozstania są częścią doświadczania życia – powiedział tak poważnym tonem, aż sam poczuł się zdumiony swoją dojrzałością. Wcisnął papugę pod pachę i ruszył w kierunku kaloryfera.– – A teraz wrócimy do ciepłych krajów – wyszeptał do ptaka wciskając go ponownie w miejsce, skąd wcześniej wyciągnął. Zgasił światło i zniknął za drzwiami własnego pokoju. – Dobranoc Zax – powiedziała Marta, ale tego chłopiec już nie usłyszał…