Człowiek o słusznej wadze musi znaleźć pomysł na to, jak z własną nadwagą funkcjonować w najbliższym środowisku społecznym. Zwłaszcza, gdy przebywa się wśród ludzi skorych do kąśliwych, dwuznacznych aluzji.
Z jednej strony puszyści próbują ukryć nadmiar zasobów tkanki tłuszczowej. Noszą czarne ubrania, preparują zdjęcia na profilach społecznościowych, unikają towarzystwa zauważalnie szczuplejszych znajomych. Jest to jednak strategia o zasięgu znacząco ograniczonym. Trudno na przykład skutecznie zakładać, że wciąż będziemy atrakcyjni towarzysko dla osób bardziej otyłych niż my sami. Nie sposób również odtrącać osoby nieco szczuplejsze, „nalegające” by przebywać w naszym towarzystwie. Chociaż dla nich, to my stanowić będziemy element odwracający uwagę, od ich rosnącego w obwodzie problemu. Maskowanie ma krótkie nogi również w odniesieniu do upływającego czasu. Przyjmując założenie, że to co się zaczęło, nie cofa się lecz rozrasta, cudowne możliwości Photoshopa mają swoje granice możliwości. Tak oto cała strategia bierze w łeb.
Druga droga prowadzi do zaakceptowania własnej ułomności. Nie wszystko można zmienić. Problem z nadwagą może być skutkiem choroby, złej przemiany materii, zmian hormonalnych lub ubocznym skutkiem przyjmowanych leków. Trzeba umieć ten nowy stan zaaprobować. Tu jednak pojawia się kolejna pułapka. Zbyt głęboka akceptacja gubi naszą czujność. Kolejne memento może nas dopaść, gdy nagle ugrzęźniemy w futrynie naszych drzwi, albo legniemy na zrujnowanym pod naszymi gigantycznymi pośladkami meblu.
Ponownie zatem potwierdza się reguła najskuteczniejszej życio-wej metody: poszukiwania złotego środka. Zostajemy wśród (tych i takich) ludzi, którzy nas otaczają. Nie podejmujemy bezsensow-nych prób sztucznego moderowania składu otaczających nas osób, a zwłaszcza sugerując się jakimiś powierzchownymi kategoriami ich doboru. Kąśliwe przytyki neutralizujemy autoironią.
Kilka przykładów z życia. Częstowani cukrem do ser-wowanej nam herbaty możemy powiedzieć: nie słodzę, ja tylko tak wyglądam. Kiedy ktoś proponuje nam słodycze łapiemy się za okolice brzucha, stwierdzając, że już dość zjedliśmy. Aluzje dotyczące zgrabnej figury niwelujemy stwierdzeniem, że jesteśmy blisko jej ideału – czyli kuli. Jeśli w towarzystwie to właśnie od nas pada pierwszy, autoironiczny tekst nawiązujący do tuszy, wówczas najczęściej zamyka to skutecznie usta, skłonnym do sarkazmu chuderlakom.
Fantastycznym przykładem na taki sposób oswajania innych z własną nadwagą był wywiad prowadzony przez przesympatyczną Danutę Rinn z Miss Polonia. Laureatka konkursu piękności wysoka i smukła zeszła z czegoś w rodzaju podestu. Mimo to Pani Danuta nadal spoglądała na nią mocno zadzierając głowę. W pewnym momencie wielce zatroskana piosenkarka zapytała: a właściwie jak sobie Pani radzi z tym nadmiernym wzrostem i niedowagą?
W miejscach stałego długotrwałego przebywania (jak praca czy studia) strategia jest złożona. Nasze pierwsze działanie neutrali-zujące musi być mocne, jak uderzenie pioruna. To pozwoli wyznaczyć granice. Następnie, w regulowanej przez nas sekwencji czasowej, wzmacniamy to wrażenie drobnymi wstawkami przypominającymi. Ma to zadziałać jak burzowe rozbłyski na niebie. Same w sobie niegroźne, ale w skojarzeniu z rozwalonym przez piorun dachem, robią swoje. To sygnał, że wobec naszej tuszy należy trzymać dystans, ponieważ o nadwadze to my znamy najlepsze dowcipy, a może w ogóle jesteśmy mocniejsi w gębie, więc lepiej nie zadzierać z tłuściochem. Takie mini grzmoty przypominające powinny pojawiać się również wówczas, gdy w kręgu nam zawodowo bliskim pojawia się nowa osoba.
W tłumie wypełniających przychodnię pacjentów i personelu zauważyć można a czasem zagadnąć osobę z podobnymi dylematami. Swego czasu moja znajoma posiadająca ponad-przeciętny (jak na kobietę) wzrost wspomniała, że z tej racji znała wszystkich wyższych od siebie chłopaków z całej dzielnicy. Podobnie człowiek cokolwiek grubszy (od przeciętnej) spogląda znacznie uważniej na innych, szerszych w pasie osobników. Motywy są różne. Obserwują osobę tęższą, można się pocieszać: ta to dopiero jest gruba. Przy niej ja to jestem chuderlaczek. Widok nieprzecięt-nie otyłego osobnika można również stanowić ostrzeżenie, pozwalające opamiętać się i przynajmniej przez najbliższe kilka dni nie zaglądać do lodówki. Najczęściej jednak każdy człowiek w tarapatach intuicyj-nie dąży do zbliżenia z osobą ścigającą się z podobnymi problemami. W rozmowie można wymienić metody walki z własnymi słabościami. To jak w klubie AA: cześć, mam na imię Otylia i mam 130 kilo. Zgromadzone w przyjaznym kręgu towarzystwo, odpowiada: Witaj Otylia, no i już czujemy się raźniej…
Na zakończenie rozważań dykteryjka zasłyszana przy okazji rozważań wśród wielkogabarytowych pacjentów cierpliwie oczekujących swojej kolejki na ławeczkach przed gabinetami lekarzy. To ostrzeżenie wskazujące, iż na głupie dowcipy trzeba uważać. Kiedyś pewien zamożny, puszysty jegomość zażartował w dialogu z „anorektyczką”, że chciałby się z nią połączyć i równo podzielić. Jestem pewny, że była to aluzja do tuszy dyskutujących żartobliwie osób. Życie jednak napisało zgoła inny scenariusz. Wkrótce zawarli związek małżeński bez intercyzy. Mężczyzna przepisał na żonę majątek i dostał kopa. Ona utyła od nadmiaru smakowitych dóbr, bez których wcześniej jakoś potrafiła sobie radzić. On pod zabójczym wpływem stresu zapadł na nowotwór i schudł niemiłosiernie. Połączenie nastąpiło, ale ani podział majątku, ani tuszy, nie był symetryczny.
mazac