WEJŚCIE BADYLA

Kula i Badyl wspominają najczulej pierwsze lata swojego życia. Kula była wtedy cieniutka jak chruścik, Badyl krągły jak pączuszek.

Badyl w fotelu

Od dziecka Badyl przemieszczał się po dróżkach, ścieżkach i chodnikach niezwykłej urody krokiem, przez który na studiach ochrzczono go „wielbłądem”. Krok Badyla był długi i zamaszysty. Wyprostowując nogi, w charakterystyczny dla pustynnych garbusów sposób, wyrzucał stopy do przodu, co przy jego szczudlastych nogach tworzyło kombinację nie do prześcignięcia. Koledzy ustawiali się najczęściej za Badylem i przewrotnie nucąc pod nosem „Behind My Camel”, ciągnęli jego śladem – jak po sznurku, na wzór pustynnej karawany. Najbardziej jednak wszystkim imponowały możliwości gastryczne Badyla. Zawartość jego talerza znikała w szokująco błyskawicznym tempie. Współbiesiadnicy dziwili się, po co dobry Bóg dał mu zęby. Dobrze jednak widzieli dlaczego Stwórca obdarzył go językiem. Po każdym posiłku doszczętnie wymiatał nim z talerzy wszystkie smakowite plamy sosów. Najdziwniejsze było jednak to, że mimo obfitości posiłków Badyl przez lata zachowywał wciąż płaską figurę…no może poza momentem bezpośrednio po posiłku, kiedy na godzinę przeobrażał się w szyję strusia połykającego piłkę.
Badyla od dziecka fascynowały maszyny, o samochodach wiedział wszystko. Całe życie marzył by projektować nowe modele lub w najgorszym przypadku zostać autoryzowanym dealerem jakiejś bardzo znanej marki. Niestety nie poszczęściło się mu i pracował (jak od dziesięciu lat mawiał: tymczasowo) u handlarza używanych aut. Salon wprawdzie był ogromny, co mogłoby przysporzyć Badylowi dumy, niestety wiązało się to z zaangażowaniem dużej ilości pracowników. W takiej „masie” zatrudnionych Badyl mimo przyzwoitych wyników sprzedaży nie mógł znacząco błysnąć. Koledzy w pracy żartowali, że nigdy się nie wybije, bo żeby szef mógł Badyla docenić, to musiałby go najpierw zobaczyć. Prawdziwy talent przejawiał natomiast przy sprzedaży japońskich wozów. W firmie utarło się nawet powiedzenie: Badyl znowu sprzedał KI(j)A, nawet jak była to TOYOTA czy MITSUBISHI.
Kolejny, bezbarwny dzień pracy Badyl zakończył trzaśnięciem drzwi swojego VW Caravelle, który spłacał przez trzy pierwsze lata zatrudnienia. Wybrał busa ze względu na Kulę. Widział, że jedynie taki wóz sprosta jej potrzebie czucia wokół ciała odrobiny wolnej przestrzeni. Kula nigdy nie wyrobiła sobie prawa jazdy. Kiedyś podjęła nawet starania w tym kierunku, niestety zrezygnowała już po pierwszej jeździe. Podczas próby pulchne uda skutecznie zasłoniły jej wszystkie pedały, uniemożliwiając skuteczne przemieszczania pomiędzy nimi stóp. Samochód na co dzień nie był jednak potrzebny, uprawiała wolny (również od stałych dochodów) zawód i całe dnie spędzała w swojej przestrzennej pracowni pod mieszkaniem. Olbrzymie płótna zamalowywała z przemyślnej mobilnej drabinki, przypominającej skrzyżowanie samobieżnej platformy (umożliwiające pasażerom schodzenie z samolotu) z elektrycznym wózkiem inwalidzkim. Jej konstrukcję zaprojektował osobiście Badyl. Na rampie wbudowany był wygodny fotel otoczony pojemnikami na farby i pędzle. W podłokietniku okryty został panel sterujący. Po ręką Kula czuła dwa regulatory pozycji. Suwak unosił Kulę na dowolną wysokość a pałeczka ze śmieszną kulką umożliwiała przemieszczanie wzdłuż płótna lub do przeciwległej ściany skąd wzrok jej obejmował całe dzieło. Płótna Kuli sprzedawały się rzadko. Jak udało się jednak wreszcie znaleźć nabywcę, to przypływ gotówki pozwalał na zakup samochodu, wykonanie remontu mieszkania, zakup nowych mebli, odnowienie garderoby, a czasem wszystkich tych wydatków jednocześnie. Stałym i niekwestionowanym elementem wydatków po sprzedaniu obrazu było oczywiście odświeżanie zapasów farb i pędzli oraz zamówienie nowych blejtramów. Widok niesystematycznie dostarczającej je ciężarówki pod domem Kuli i Badyla był nieodzownym znakiem, że znowu udało się im coś sprzedać. Niestety, nigdy nie można było zaplanować, kiedy ktoś zdecyduje się wydać taką masę pieniędzy. Codzienne wydatki pokrywane były zatem z niewielkiej (ale stałej) pensji Badyla.
Zmierzchało, kiedy prowadzony przez Badyla bus zatrzymał się pod nieoczekiwanie zaciemnionym budynkiem. Kuli nie było zarówno w pracowni jak i w części mieszkalnej. Badyl odnotował jej nieobecność z wyraźnym zaskoczeniem. Zaniepokoił się, ponieważ nic nie wiedział o planowanym wyjściu. Obawę Badyla potęgował fakt, że w całym domu nie znalazł żadnej wiadomości wyjaśniającej nagłe zniknięcie Kuli. Umówili się kiedyś anonsować nieplanowane wyjścia na wielkiej korkowej tablicy, w której centralnym miejscu namalowana była fantazyjna tarcza na rzutki. Dopiero po chwili Badyl zauważył notes Kuli szeroko rozłożony przed telefonem. Wyzierały z jego wnętrza luźne karteluszki z nieczytelnymi zapiskami, których nie była w stanie rozszyfrować sama Kula. Tuż pod niepoprawnie odrzuconą słuchawką, na karcie notesu wyraźnie widniała nad podziw czytelna, wykonana zapewne obcą ręką, notatka: „Klub Casablanka, piątek 18.00”
Domysły przeniosły nagle niepokój z umysłu do serca Badyla. Do organu szarganego przez lata niespełnioną namiętnością. Wbrew deklarowanym uczuciom braterstwa, Kula nie była Badylowi obojętna. Skrywał jednak bardzo głęboko dzikie, zawstydzające pragnienie dzielenia z nią łoża. Pragnienie, którego nie racjonalizował i nie próbował sobie nigdy wizualizować. Po prostu jej pragnął. Już po godzinie Badyl był na wielkiej sali balowej Casablanki. Stan w jakim zastał zaginioną, przysporzył niespodziewanej racjonalności jego akcji poszukiwawczej. Kula siedziała wduszona w niski skórzany fotel, przed którym tańcowała para rozpromienionych obleśnym oczekiwaniem tłuściochów. Nie bez trudu Badyl przecisnął się przez niewielką szczelinę pozostawioną przez obu adoratorów. Kula wyglądała żałośnie, była tak przerażona i skurczona, że Badyl zastanawiał się czy przypadkiem nie przeszła jakiejś ekspresowej terapii wyszczuplającej. W reakcji Kuli na nowo przybyłego osobnika amanci natychmiast wyczuli ze strony Badyla zagrożenie. Niemal równocześnie zwrócili w jego stronę wielkie tłuste głowy i niczym para syjamskich bliźniaków syknęli w jego stronę: Gdzie się pchasz… grubasie!!!!

MAGAZYN ROZRYWKOWY. FAKTY. HUMOR. SATYRA