Jak mężczyznę przystojnego, raz spotkałam na ulicy, wnet przyprawił mnie o dreszcze. Istne ciacho!...i co jeszcze ?
Wie, czym nocą tętnią miasta: gdzie iść można, skąd uciekać, którą linię wybrać w metrze? Ogarnięty! ...i co jeszcze?
Piękną frazą zaskakuje, grad metafor dech zatyka. Na kilometr pachnie wieszczem. Romantyczny!... i co jeszcze?
Czasem gada naukowo: kiedy chwast z gleby wyrasta? które chmury spłyną deszczem? Wykształcony!... i co jeszcze?
Marszczy brwi we wrogim gniewie, jakbym mu ukradła rower, że to żart był, parska wreszcie. Uff, dowcipny!... i co jeszcze?
Umie usta mieć na kłódkę. Skupia się, na tym co mówię. Tuli, kiedy z bólu wrzeszczę. Empatyczny! ...i co jeszcze?
Czasem widzę w nim świętego, jakby wznosił się w powietrze. Z nim chcę kroczyć po tej ścieżce. Eteryczny!... i co jeszcze?
Tak pragnęłam go przytulić, więc wpuściłam do ogródka. ...gdzież motyli tyle zmieszczę? Tak namiętny? ...i co jeszcze?
Ponad kostki zadurzone, moje stopy w kupę wdepły.. To na szczęście, bo mężczyzna ciepły ...jeszcze.
Jak mnie posiadł, trzasnął drzwiami. Odtąd próżno czekam za nim. Wzrok wytężam, strzygę uchem, stopą wymacuję drgań... Był tak ciepły... no i jeszcze zimny drań.
miłość czyja, czy on...?
Częstowałeś mnie miłością, której ja nie byłem godna. Mniejsza co tam na talerzu, przecież byłam taka głodna. Palce nasze się przeplotły, powiązały nas ramiona. Sam pragnąłeś się im poddać, czy też dałeś się przekonać ? Całej dziś mnie nie poznałaś, nie wiesz jakie we mnie piękno Wiem, wypukłość w innym świetle wręcz wydaje się być wnęką. Teraz gdy Ciebie tu nie ma, w myślach będę wciąż przepraszać. Czy to mogła być aż miłość ? Może mogła być też nasza.
Podzieliłaś się miłością, której ja nie byłem godzien. Zobaczyłaś tylko maskę, pustka była tuż pod spodem. Dłonie nasze się splątały, gdy poczułem ciepło łona. Jeśli wzrastał w Tobie opór, łatwo dał mi się pokonać. I jak bardzo mnie przejrzałaś, dzisiaj się nie muszę lękać. Wszak wypukła w innym świetle może nawet być i wnęka. Teraz, kiedy już odeszłaś. nie mam za co Cię przepraszać, bo to była miłość Twoja, nigdy więc nie była nasza...
POZY ty w niej
Skupiaj się na pozytywach, zamiast troski wciąż przeżywać. Pomiń brak doskonałości. Znajdź powody do radości.
Pracy brak, szef nie zwyzywa. Tylko jedna noga krzywa. Bardzo dobrze widzisz z bliska. Zdrowszy kogo głód przyciska. Świetna pamięć krótkotrwała. Nie zginęłaś, bo zaspałaś. Ciasno masz? unikniesz gości. Zdrowszy, który często pości. Usechł kwiat, oszczędzisz wody. Mądra, której brak urody.
I nie przejmuj się diagnozą. Kiedy w trumnie ciebie złożą, będzie tobie wszystko jedno. W optymizmie życia sedno...
nie śmiał ość
Ruszam hucznie niczym burza paląc gromem znak na niebie znów hamuję krok od Ciebie
wspólną przyszłość nam wywróżam z tali kart wykradam kiery wokół nas kładę po cztery
aż po łokcie się zanurzam zgarniam nenufarów bukiet za nic mam, że to jest głupie
pod oknami zgrywam stróża stojąc wiernie niczym cień by Cię chronić noc i dzień
mocniej w Tobie się zadurzam choć daleka jesteś wciąż w wizjach sennych ja - Twój mąż
widząc z innym Cię się wzburzam ale już mam wizję nową czekam, kiedy będziesz wdową
klamoty i bambetle
tak bardzo się starałeś spichrze zapełniłeś całe miałeś więcej niż potrzeba lecz nie wjedziesz z tym do nieba
ref: jeśli nie wiedziałeś o tym nie przydatne są klamoty ani w niebie ani w piekle nie potrzebne są bambetle
rezydencję zbudowałeś złoty każdy w niej kawałek śmierć z pałacu cię wywlekła wszak nie spadniesz z nim do piekła
ref: jeśli nie wiedziałeś o tym (...)
masz w garażach aut bez liku zero wskazań na liczniku ta kolekcja dech zapiera wartość w niebie same zera
ref: jeśli nie wiedziałeś o tym (...)
wszystkie kufry swetrów pełne wszystkie złotą mają wełnę i choć bardzo cię radują nieba z tobą nie skosztują
ref: jeśli nie wiedziałeś o tym (...)
butów masz niczym stonoga każda para jak czort droga w piekle but to gruby nietakt i zapomnij o skarpetach
ref: jeśli nie wiedziałeś o tym (...)
może piekło ci nie straszne sądzisz, że masz niebo własne coś cię niepokoi w snach? że gryźć będziesz złoty piach
było, nie było
Czemu pytasz mnie: Jak było nie spojrzawszy choć raz w oczy ? „To prawdziwa męska miłość”, żartem rzucasz jak Bałtroczyk.
Za nic masz muśnięcia skóry, lekceważysz piękne słowa. Wstępna gra: to jakieś bzdury, baba zawsze jest gotowa.
Pod kołdrą nie ponosisz strat, triumfu flagi machasz drzewcem. Krzyczysz, że mnie spotkał fart. Nie rozumiesz, czemu nie chcę.?!
Lubisz bieg na dystans krótki. Gnasz do mety bez wytchnienia. Mechanicznie szarpiesz sutki. W brzuchu nawet larwy nie mam.
Dla mnie to nie była miłość Nie wiem, czemu wciąż tu leżę? Po co pytasz mnie: Jak było? Tak nie pyta żadne zwierzę.
Stypendysta
Wdowa na mnie okiem łypie, o czym mówić ma na stypie? Denat rożne miał historie lecz wspominaj tylko glorie.
Refren: Choć miał więcej wad niż zalet, wszystkie winy się zatarły. Tylko dobrze mów lub wcale, gdy rozmawiasz z kimś o zmarłym.
Wódka ci rozwiąże język, nie pij, wciśnij go za zęby. Lepiej własny połknąć ozór, niż legendy zniszczyć pozór.
Refren: Choć miał więcej wad niż zalet, (...)
Przestał chodzić do kościoła. Teraz choćby chciał, nie zdoła. Nie dasz wiary nawet klecha, już zapomniał o tych grzechach.
Refren: Choć miał więcej wad niż zalet, (...)
Miał na boku siedem panien chciał mieć więcej, nie był w stanie. Żona chętnie mu wybaczy, już ma ośmiu podrywaczy.
Refren: Choć miał więcej wad niż zalet, (...)
Piwo żłopał już od rana. Wielki brzuch miał po kolana. Jest nadzieja i w tym względzie, odtąd coraz lżejszy będzie.
Refren: Choć miał więcej wad niż zalet, (...)
Ciężką pracą się nie trudził, wręcz nie pytał o nią ludzi. Dziś wiadomo czemu zwlekał, wieczny go spoczynek czeka.
Refren:Choć miał więcej wad niż zalet, (...)
ot-rzeź-wie-nie
Garstka ich ledwie, gdy nas miliardy stłoczonych ciasno niczym w obozach. Z twarzy zrywamy żółć ich pogardy. Liżemy rany, ślad po powrozach.
Nie świt, to ostre światło z latarni i pejcza świst ze snu nas zbudził na placu Świata, w tłumie gwarnym lepszych (lecz czy na pewno?) ludzi.
Ze spuszczonymi do stóp głowami, bez pieśni w sercu, bez pięści u rąk, szarpani naszych lęków smyczami, już nie zwalniamy przed czarną dziurą.
zajście i zejście na dzikim zachodzie
Zielone groszki jadł, wąchał róże. Chciał pod jej domem trwać jak najdłużej Choć dla miłości wiele znieść można, ciało jeść musi, dusza nie głodna.
Wsparty na kiju pod białą ścianą, udając stracha na wróble stanął. W zdartym sombrero wyszarpał dziury, by móc ukradkiem zerkać do góry.
Nad głową jego było to okno, które skrywało duszę samotną. Powabne kształty mógł ujrzeć dziewki, gdy wylewała przez okno zlewki.
Chociaż jej serce było niczyje, miast być wylewną, lała pomyje. Amant był mądrym, silnym kowbojem. Trudno to dostrzec pod nędznym strojem.
Gdy zabijaka z plakatów znany, miasteczka tego przekroczył bramy, wnet panieneczka całkiem nieskrycie z nim zapragnęła cieszyć się życiem.
Tam na zachodzie, wiedz także i to facet z afisza był celebrytą. Gdy jesteś ciałem duszy łaknącej przyjmiesz na opak, co znaczy WANTED!
Niechlubny przybysz miał chęć i czas, z hojnej oferty skorzystał raz. Czmychnął nim blady nastąpił świt. Z panną pozostał widoczny wstyd.
Kwartał nie minął od ich rozstania, ciasne się stały na niej ubrania. Życzliwszym okiem zerknęła z góry, gdyż nikt nie stawał o nią w konkury.
Widać to było ze wszystkich okien, nikt spod sombrero nie łypał okiem. Zakryty rondem był kij i szmata, pod nią gnijące ciało denata.
Jest zdarzeń owych wersja spiskowa. Ludzie jak zwykle wielbią plotkować, że mu z zazdrości coś w głowie trzasło, we własne serce nóż wbił jak w masło.
Nie! On zielone kulki podrzucał, jedzenia mało - zabawy kupa. Wnet wrzask, żonglera zbił z pantałyku. Groszek wpadł obok, miast do przełyku.
Łkała wyjmując raniącą broszkę gdy on pod ścianą dławił się groszkiem. Cichnącym echem pobrzmiewał wciąż krzyk, z oczu amanta blask na zawsze znikł.
alokacja
Jeden, wśród miliardów osób swój świat złoży u Twych stóp Wprost, bez podnoszenia głosu, bez patosem brzmiących słów.
Być inaczej z nim nie sposób wciąż namiętnie aż po grób, dążąc do splątania losów płynąć na spotkanie snu.
wymuszone proroctwo
Gruszka zmiękła beznamiętnie, nawet już nie pachnie pięknie. Gnilnych plamek kryta strojem, ściąga liczne muszek roje.
Chmara owocówki kruchej zasiedliła całą gruchę. Zanim zmienią ją w ogryzek, ja do skali ich się zniżę.
Jeśli nazwą mnie profetą, rzeknę: OWOC JEST PLANETĄ! Odtąd będą marzyć skrycie: gdzieś na innej, też jest życie...
Bajdy leśne
Kiedy się skłóci wilk z niedźwiedziem, za którymś trzeba się opowiedzieć. Jednego z dwojgu przyjąć stronę: warknąć? życzliwy wznieść ogonek? Niedźwiedzią skórą z kimś się dzielić lub spojrzeć wilkiem, by onieśmielić. Sercem kierować się, czy rozumem? Ruszyć pod prąd, czy płynąć z tłumem? Strategii wybór nie jest gratką, kiedy błąd gasi w oczach światło. Milczy roztropnie doradców rzesza, tylko niemądry się łoś miesza...
trzy sny, może nawet cztery...(ten o wodzie ) Nadmorska plaża po sezonie cała pogrąża się w zadumie. Zajrzałem do niej na sam koniec. Smutna, żałobę ma po tłumie.
Fotkę, chcąc nastrój zmienić, pstrykam: selfie na szelfie - szeroki kadr. Słyszę syreny pieśń w błękitach, zdradliwy jej rytm rozsądek skradł.
Choć wciąż pod moich stóp palcami mocno wyczuwam lądu twardość, uda już zakrył fal aksamit, chłód skruszył mego ciała hardość.
Usidlił mnie przekorny przypływ, który w głębiny nie chciał wrócić. Do siebie tylko żal mam zwykły, wszak z wodą nie da się pokłócić.
Pomyślą, którzy znajdą ciało: pokaźny starca skusił połów i tylko w mojej duszy brzmiało Requiem Żałosne dla Żywiołów.
trzy sny, może nawet cztery ...(ten o powietrzu) Człowiek jak ptak unieść się starał: lot Leonarda, mit Ikara. Choć działa patent, dwóch braci Wright, frunąć to dla mnie najlepsza z frajd.
Zuchwałym kursem, zszywam warstwy niespójną ścieżką złudnych fastryg. Nagle starł piorun skrzydła w popiół, ciałem już tylko stawiam opór. Pikuję, nie wydając głosu, usłyszeć go przecież nie sposób. Światłość opuszczam, mrok pode mną. Grom, co się ściga z martwą czernią, błyskiem obnaża twarz bezradną. Strach nie nadąża mną zawładnąć. Życia migawki w eter rzucam. Skończył się czas, zasoby w płucach. Językiem Morse'a zapisana ostatnia myśl, w mych powiek drganiach: „odpuść, z powietrzem nie tocz sporów” Requiem Żałosne dla Żywiołów.
trzy sny, może nawet cztery ...(ten o ziemi) Srogo mnie zżera wilczym głodem wścibska ciekawość: co pod spodem? Wiem, ostrzegali, mogłem słuchać. Za późno, dławi mnie przyducha.
Czuję w tchawicy grudki gleby. Wyższej niż żyć nie mam potrzeby. Wiem, gruntu mniej nad, niż pode mną. Próżnej otuchy słowa czezną, warte tu mniej niż krecie ucho.
Ciało już się nie podda ruchom, ściśnięty jestem jak ostryga. Ziemi, co przecież miała dźwigać, przyszło do głowy, mnie przytłoczyć. Ona o życie wojnę toczy:
jeńców nie bierze, nie wybacza, pokonanego trawi gracza. W toksycznym związku było trudniej, dla niej ten hołd rzucam jak w studnię, puste strofy pełne gryzmołów... Requiem Żałosne dla Żywiołów.
trzy sny, może nawet cztery ...(ten o ogniu) Jest sen, z którego się nie budzisz, głosów nie słyszysz żywych ludzi i nawet gdyby się napatoczył, nie ujrzą go już twoje oczy.
W strunach zastygłych ugrzęzły słowa. Stopy milczących konduktem sprowadź, gdzie bez dyskrecji zdradzają koniec, splecione w znanym geście dłonie.
Szarpnęły iskry, tłoczą gaz w dysze. Ktoś krzyknął? Czemu JA nie krzyczę? Głów ma tysiące ognista Hydra. Przegrywa ciało, nikt by nie wygrał.
Na popiół czeka stalowa urna. Z jednej komory ciało i trumna, wszelka materia równo się spiekła. Ostatni portret zrobią mi bez tła.
Popiół spalonych desek i kości, odcieni wąska gama szarości. Bielą się tylko skrzydła aniołów, Requiem Żałosne dla Żywiołów.