Wczoraj…dzisiaj…jutro?

matrocha

Ten film musiał i powstał, właśnie tu i teraz. Jest niezwykły. Przez kilka lat czyszczono stare kroniki z Powstania Warszawskiego, klatka po klatce, centymetr po centymetrze. Usuwając rysy i pęknięcia, barwiąc z niezwykłą starannością każdy kadr filmu.
Pieczołowicie odwzorowywano kolory każdego budynku, używanej wówczas broni czy noszonej przez mieszkańców stolicy odzieży. Wymagało to zaangażowania wąskiej specjalności historyków, znawców ubioru i militariów, ponieważ materiały utrwalono na czarno-białej taśmie filmowej. Specjaliści, czytający z ruchu warg, odtwarzali wypowiadane przed kamerą słowa i dialogi. Dzięki ich gigantycznej pracy nagrano domniemaną, nieistniejącą w oryginalnym zapisie, ścieżkę dźwiękową wraz z rzeczywistym tłem miejskiego gwaru, miasta lat wojny. Czas okupacji i czas śmierci, ale również krótkotrwałe chwile wyzwolenia. Nieliczne dni wolności, wyszarpane z gardła wojennej pożogi, odebrane później brutalnie, bez drobnego cienia litości. Żadna bomba ani żaden granat nie jest, w tym obrazie dni Powstania, atrapą. Widoczny na ekranie wybuch powodował nieodwracalne zniszczenie. Każda kula chybiona pozostawiała kogoś żywym. Każda trafiona przynosiła rany, ból lub śmierć. Nie kręcono dubletów, nie było kaskaderów. Miłość była mocna i piękna, można ją tylko porównać do spełnienia ostatniego życzenia skazańca. Związki małżeńskie zawierano z prawdziwą, okrutnie obecną każdego dnia, przysięgą: dopóki nas śmierć nie rozłączy… Tak było. Prawdziwe łzy, prawdziwy śmiech, życie i śmierć w Warszawie roku 1944…
Po raz pierwszy od blisko 70-ciu lat, wszystkim nam, żyjącym dotychczas stosunkowo bezpiecznie w samym sercu Europy, zagląda w oczy realne widmo, powrotu koszmaru wojny. Pisząc te słowa czuję się paskudnie, ale z zupełnie innego powodu niż obawa o najbliższą przyszłość. Prześledziłem przedział znanego mi czasu. Ogarnąłem przestrzeń wokół własnego, jednostkowego żywota. Zrozumiałem, że to była iluzja. Przez ten cały, pozornie spokojny czas, otaczała nas realna i dotykalna wojna z prawdziwym cierpieniem i trupami. Tyle, że to było gdzieś … bardzo daleko lub choćby… dalej. Nie chcieliśmy jej widzieć, nie chcieliśmy o niej słyszeć. Kiedy szliśmy z przyjaciółmi do kina, gdy w kawiarni popijaliśmy kawą sernik lub szarlotkę, tam ktoś cierpiał i ginął. Płakał, modlił się i błagał o pomoc. Tak jest również dzisiaj i to coraz bliżej nas…
Realistyczne do bólu filmy wojenne, epatujące ukazywaniem strzępów ludzkiego ciała, rozrzedziły i schłodziły nasze emocje. Oswoiliśmy je sobie i skleiliśmy w naszej świadomości z obrazami rzeczywistego pola walki, pokazywanymi przez wojennych reporterów, narażających własne życie. To co groźne, było ukryte po drugiej stronie ekranu telewizora i komputera. Odseparowane od naszej rzeczywistości, zatem niegroźne. Wprawdzie niebezpieczne, ale nie dla nas, zatem niegroźne.
Uśpiły nas długie lata błogiego, zachodnioeuropejskiego pokoju, tolerancji i równouprawnienia, osiągalnego, chociaż nie dla każdego, kto poczuł się marginalizowany. Upoiły nas alkohole, używki i parady równości. Ktoś zaglądając do nas przez okno z naklejką UE ze zdziwieniem mówi: jaka tam siła demokracji. Oto narody słabe i zepsute. To łatwy łup. Można bez trudu je rozgrywać, jednych podłechtać specjalnymi względami innych sprowadzić do parteru ograniczając import wybranych towarów lub podnosząc cenę gazu.
Powiedział kiedyś Lenin, że kapitaliści dla zysku sprzedadzą nawet powróz, na którym zostaną powieszeni… Prasa donosi, że Anglicy sprzedają Rosji zaawansowaną technologicznie broń, Niemcy uczą strategii wojennych, a Francuzi budują nowoczesne okręty wojenne. Przeciw komu zostaną użyte, pokaże czas…
Rozumiem obawy zachodnich przywódców o skutki wywierania zbyt agresywnej presji na prezydenta Putina. Każdy z nas, gdyby znalazł się w bezpośrednim sąsiedztwie szaleńca nie próbowałby go drażnić, straszyć ani atakować. Kto wie, jakich można spodziewać się reakcji ze strony kogoś, tak nieprzewidywalnego.
Jaka jest alternatywa; głaskać lwa, ciesząc się, że nie odgryzł nam ręki. Rzucać mu mięso innych, jak będzie najedzony to przetrwamy. Kiedyś będzie jednak chciał sprawdzić, choćby dla kaprysu, jak smakuje ręka, która go karmi. Może nie posmakuje i nie zeżre, ale ręka już nam nie odrośnie. Bez ręki nie będziemy w stanie go karmić i głaskać. Staniemy się zbędnym balastem …
Trzeba stanąć w jednym szeregu, pokazać jedność i dać solidar-ny odpór metodom bezprecedensowego szantażu, budzącego się ze snu nuklearnego kolosa. Tylko połączeni mamy szansę cokolwiek skutecznie osiągnąć. Działajmy rozważnie, ale pokazując zwartość szeregu. Nie bojkotujmy imprez sportowych. Lepiej, gdy wydają pieniądze na stadiony, mniej zostanie na rakiety.
Nie kupujmy jego surowców, które napędzają krwiożerczą, militarną machinę. To jest prawdziwy sznur na nasz stryczek. Ciężko będzie, gdy przyjdzie nam zapłacić więcej za energię, gdy zgniją w naszych sadach niesprzedane na wschód owoce i warzywa. Wobec tego scenariusza nie ma jednak alternatywy, w każdym razie nie ma wariantów rozwoju akcji, w którym dożyjemy do ostatniej sceny.
Dzisiaj po strasznej tragedii blisko trzystu zestrzelonych nad Ukrainą pasażerów MH 17, nie unikniemy świadomości współ-uczestnictwa w zbrodni.
Każdy z NAS, który korzysta z rosyjskiego gazu, kupuje na stacjach rosyjskie paliwo, czy tani węgiel, musi mieć świadomość, że są one splamione krwią niewinnych ludzi.

mazac