OPOWIEŚCI…

KSIĘGA EZAWA (opowieść snuta brudnopisem)
Tytułem wstępu:
Można domniemać, że wśród naszej populacji, zbliżającej się do ośmiu miliardów istnień, większość to ludzie, którzy pokornie proszą i modlą się o upragnione rozstrzygnięcia w ważnych dla nich, wielkich i drobnych życiowych sprawach. Jeśli ich oczekiwania się spełniają, okazują radość i wdzięczność. Niepowodzenie wywołuje w nich rozczarowanie, smutek, czasem irytację...
Inni, mniej liczni wciąż bardzo czegoś pragną. Usilnie do tego dążą, angażując całą swoją energią. Dla zrealizowania swoich celów są w gotowi poświęcić wiele, czasem nazbyt wiele... Osiągnięcie zamiarów budzi w nich poczucie sprawczości i pragnienie wciąż większej władzy nad życiem własnym i innych. Porażka wywołuje w nich gniew, agresję, czasem nieuzasadnioną mściwość...
Są wreszcie najmniej liczni, którzy niczego nie pragną zawczasu i nawet nie są wdzięczni (ani niewdzięczni) za to, co przynoszą im kolejne dni. Przyglądają się sobie i temu, czego doświadczają, przemierzając krok po kroku własną, niepowtarzalną drogę życia... Niczego, co ich spotyka nie oceniają w kategoriach porażki czy sukcesu.... każdy dzień jest niespodziewanym, nowym doświadczeniem odkrywania siebie i Świata, w którym przyszło nam żyć.

KSIĘGA EZAWA to wybiórcza opowieść o niektórych naszych wyborach i postawach wobec życia i losu oraz co z nich wynika. Przejdź do czytelni

NACZELNY…

Naczelny pisać może…

grafika
Jestem Naczelnym od urodzenia, wyssałem to z mlekiem mamki
Kocham ten Tytuł więc podpisuję nim wszystkie swoje pisanki
Pisanie lubię, rymuję przy tem, tak zgrabnie jak ja potrafię
Nie zawsze jest to rym doskonały, czasem więc “kulą w płot trafię”
Uwielbiam czytać swoje wersety, bo dla mnie są wręcz wspaniałe
Chociaż nie wszystko jest w nich bez skazy, ja lubię je, bo napisałem.
Inni się krzywią i wybrzydzają, że “dziwne”, i śmiech wybucha…
W opinii wielu, wszystkie pasują jak kwiat do mojego kożucha
Głaszczę swój kożuch, bo to okrycie przed wszą krytyką mnie chroni
Piszę bo czuję, że mam ochotę, i nigdy mi nikt nie zabroni.
Mogę bez obaw, siedząc przy oknie, tekst swój utrwalać bezczelny.
Piszę bo jestem, jestem więc piszę, i podpisuję: Naczelny.

Canada Day. Fête du Canada

Canada Day (French: Fête du Canada) is the national day of Canada. A federal statutory holiday, it celebrates the anniversary of Canadian Confederation which occurred on July 1, 1867, with the passing of the Constitution Act, 1867 where the three separate colonies of Canada, Nova Scotia, and New Brunswick were united into a single Dominion within the British Empire called Canada. Originally called Dominion Day (French: Le Jour de la Confédération), the holiday was renamed in 1982 when the Canadian Constitution was patriated by the Canada Act 1982. Canada Day celebrations take place throughout the country, as well as in various locations around the world attended by Canadians living abroad.

Dzień Kanady (ang. Canada Day, fr. Fête du Canada) – święto państwowe w Kanadzie obchodzone corocznie 1 lipca w rocznicę powstania Konfederacji Kanady, co miało miejsce w 1867 roku.

W 1879 roku 1 lipca nazwano oficjalnie Dniem Dominium (Dominion Day). Nazwa tego święta została 27 października 1982 roku zmieniona na Dzień Kanady, głównie ze względu na przyjętą tego samego roku Konstytucję Kanady.

1 lipca 2019 roku Kanadyjczycy, jak każdego roku, świętowali Dzień Kanady. W Niagara Falls turystów nie brakowało, czego dowodem jest archiwalna fotografia.

NIEMY PROTEST

Szczątki 215 dzieci odkryto na terenie dawnej szkoły z internatem w Kamloops w Kolumbii Brytyjskiej.

Na zlecenie Cowessess First Nation wykonano skanowanie radarowe obszaru otaczającego Marieval Indian Residential School w Saskatchewan, dokonując kolejnego odkrycia setek nieoznakowanych grobów.

PROTEST

Rdzenni mieszkańcy w Kanadzie opłakują zmarłe dzieci. Na zdjęciu: Niemy protest przy wodospadach Niagara. 31 maja 2021.

Czas Pandemii

Pandemia. To groźne w swojej wymowie określenie, zapanowało od pewnego czasu w światowych mediach. Oznacza ono, w lapidarnym skrócie, nie mniej nie więcej jak zbliżającą się nieuchronnie zagładę znacznej części ziemskiej populacji Homo sapiens. Powodem nadciągającego kataklizmu, wbrew oczekiwaniom futurologów, nie będą huragany, powodzie czy trzęsienia ziemi. Powodem tym, przed kilkunastu laty, stać się miała powszechnie znana, zwykła kura domowa*.
Oświetlony wodospad Niagara
Iluminacja w kolorach polskiej flagi. Wodospad Niagara nocą 3 Maja 2021.
Ptasia grypa, na jaką w okresach zmian pogodowych chorowały te pospolite ptaki, zaczęła atakować organizm człowieka. Źródła zbliżone do Ziemskiego Centrum Wiedzy informowały, że niebezpieczny wirus zmutował się powtórnie i w postaci STO2KURA (zwyrodniała wersja wirusa H5N1) zaatakował komputerowe systemy niektórych “instytucji”. Wirus “kury” najgroźniejsze ponoć formy przybierał w godzinach porannych, szczególnie zaś w “dni targowe”. Z tego to głównie powodu, przy niedostatku “szczepionek ochronnych”, komputery zakładowe włączane były dopiero ok. godziny 11:00. 
Złośliwcy twierdzili, że STO2KURA zapada w kilkugodzinny stan letargu zaraz po trzecim pianiu koguta (stąd powiedzenie “kur zapiał”), aby ze zdwojoną siłą zaatakować o świcie. 
Ze względu na stosowane przez rozwinięte społeczeństwa sztuczne zmiany czasu, w/g naszych chronometrów atak taki następował ok. godziny 9:00 rano. W tym też czasie nie zalecało się odwiedzania skomputeryzowanych placówek ziemskiej cywilizacji.
Uparciuchy, nie zdający sobie sprawy z ogromnego niebezpieczeństwa, na jakie narażają siebie i swoje rodziny, z uporem wartym lepszej sprawy, na długo przed widniejącą na wywieszce godziną otwarcia, pojawiali się “u drzwi” zainfekowanej instytucji. Czyniąc niestosowne uwagi, w stylu “pani kierowniczko, już po 9-tej", przekraczali gościnne progi i nieproszeni, stawali przed obliczem urzędniczki, która, z poczuciem winy na niewinnej twarzy i przepraszającym uśmiechem, informowała: “nie działają nasze komputery, muszę to Panu (Pani) zrobić ręcznie”.
Po czym przystępowała do czynności przewidzianych procedurami opracowanymi na wypadek sytuacji nadzwyczajnych. Do łask wracały więc długopisy i liczydła. Jako “dowód wizyty” wręczała nieszczęsnemu petentowi kawałek papieru (tzw. kopię “transakcji”), z ustnym zastrzeżeniem, w stylu: “nie potrafię powiedzieć, kiedy to pójdzie”. Uparciuch nie potrafił zrozumieć, dlaczego, z powodu jakieś “kury” jego rachunek nie może zostać  i nie zostanie  uregulowany w terminie. Dlaczego? Bo tak jest i co Pan (Pani) zrobi...
Rada Najstarszych niestrudzenie opracowywała kolejne programy zmierzające do poprawy bezpieczeństwa wszystkich użytkowników obiektów narażonych na atak tego niebezpiecznego “drobiu”. Działającym już od dłuższego czasu środkiem prewencyjnym, rozpoznawalnym niemal na każdym kroku przez użytkowników automatów bankowych, była czerwona plansza na ekranie z ogromnym napisem, który informował, że urządzenie znajduje się w stanie ”OUT OF SERVICE”, lub w zmutowanej formie “NOT IN SERVICE” .
W obu przypadkach zalecana była daleko posunięta rozwaga i ostrożność. 
Nie należało podejmować prób przymuszania maszyny do pracy.
W żadnym wypadku nie wolno było uderzać jej pięścią lub kopać. Spowodować to mogło “rozbudzenie” groźnego STO2KURA, który powodowany “wściekłością materii” byłby zdolny zaatakować ze zdwojoną energią. Zalecano spokój. Dla wspólnego dobra. Dla dobra wszystkich członków naszej społeczności...
Naczelny

*Kura domowa (Gallus gallus domesticus) - ptak hodowlany z rodziny bażantowatych, hodowany na całym swiecie. 
W środowisku naturalnym nie występuje.

Wczoraj…dzisiaj…jutro?

matrocha

Ten film musiał i powstał, właśnie tu i teraz. Jest niezwykły. Przez kilka lat czyszczono stare kroniki z Powstania Warszawskiego, klatka po klatce, centymetr po centymetrze. Usuwając rysy i pęknięcia, barwiąc z niezwykłą starannością każdy kadr filmu.
Pieczołowicie odwzorowywano kolory każdego budynku, używanej wówczas broni czy noszonej przez mieszkańców stolicy odzieży. Wymagało to zaangażowania wąskiej specjalności historyków, znawców ubioru i militariów, ponieważ materiały utrwalono na czarno-białej taśmie filmowej. Specjaliści, czytający z ruchu warg, odtwarzali wypowiadane przed kamerą słowa i dialogi. Dzięki ich gigantycznej pracy nagrano domniemaną, nieistniejącą w oryginalnym zapisie, ścieżkę dźwiękową wraz z rzeczywistym tłem miejskiego gwaru, miasta lat wojny. Czas okupacji i czas śmierci, ale również krótkotrwałe chwile wyzwolenia. Nieliczne dni wolności, wyszarpane z gardła wojennej pożogi, odebrane później brutalnie, bez drobnego cienia litości. Żadna bomba ani żaden granat nie jest, w tym obrazie dni Powstania, atrapą. Widoczny na ekranie wybuch powodował nieodwracalne zniszczenie. Każda kula chybiona pozostawiała kogoś żywym. Każda trafiona przynosiła rany, ból lub śmierć. Nie kręcono dubletów, nie było kaskaderów. Miłość była mocna i piękna, można ją tylko porównać do spełnienia ostatniego życzenia skazańca. Związki małżeńskie zawierano z prawdziwą, okrutnie obecną każdego dnia, przysięgą: dopóki nas śmierć nie rozłączy… Tak było. Prawdziwe łzy, prawdziwy śmiech, życie i śmierć w Warszawie roku 1944…
Po raz pierwszy od blisko 70-ciu lat, wszystkim nam, żyjącym dotychczas stosunkowo bezpiecznie w samym sercu Europy, zagląda w oczy realne widmo, powrotu koszmaru wojny. Pisząc te słowa czuję się paskudnie, ale z zupełnie innego powodu niż obawa o najbliższą przyszłość. Prześledziłem przedział znanego mi czasu. Ogarnąłem przestrzeń wokół własnego, jednostkowego żywota. Zrozumiałem, że to była iluzja. Przez ten cały, pozornie spokojny czas, otaczała nas realna i dotykalna wojna z prawdziwym cierpieniem i trupami. Tyle, że to było gdzieś … bardzo daleko lub choćby… dalej. Nie chcieliśmy jej widzieć, nie chcieliśmy o niej słyszeć. Kiedy szliśmy z przyjaciółmi do kina, gdy w kawiarni popijaliśmy kawą sernik lub szarlotkę, tam ktoś cierpiał i ginął. Płakał, modlił się i błagał o pomoc. Tak jest również dzisiaj i to coraz bliżej nas…
Realistyczne do bólu filmy wojenne, epatujące ukazywaniem strzępów ludzkiego ciała, rozrzedziły i schłodziły nasze emocje. Oswoiliśmy je sobie i skleiliśmy w naszej świadomości z obrazami rzeczywistego pola walki, pokazywanymi przez wojennych reporterów, narażających własne życie. To co groźne, było ukryte po drugiej stronie ekranu telewizora i komputera. Odseparowane od naszej rzeczywistości, zatem niegroźne. Wprawdzie niebezpieczne, ale nie dla nas, zatem niegroźne.
Uśpiły nas długie lata błogiego, zachodnioeuropejskiego pokoju, tolerancji i równouprawnienia, osiągalnego, chociaż nie dla każdego, kto poczuł się marginalizowany. Upoiły nas alkohole, używki i parady równości. Ktoś zaglądając do nas przez okno z naklejką UE ze zdziwieniem mówi: jaka tam siła demokracji. Oto narody słabe i zepsute. To łatwy łup. Można bez trudu je rozgrywać, jednych podłechtać specjalnymi względami innych sprowadzić do parteru ograniczając import wybranych towarów lub podnosząc cenę gazu.
Powiedział kiedyś Lenin, że kapitaliści dla zysku sprzedadzą nawet powróz, na którym zostaną powieszeni… Prasa donosi, że Anglicy sprzedają Rosji zaawansowaną technologicznie broń, Niemcy uczą strategii wojennych, a Francuzi budują nowoczesne okręty wojenne. Przeciw komu zostaną użyte, pokaże czas…
Rozumiem obawy zachodnich przywódców o skutki wywierania zbyt agresywnej presji na prezydenta Putina. Każdy z nas, gdyby znalazł się w bezpośrednim sąsiedztwie szaleńca nie próbowałby go drażnić, straszyć ani atakować. Kto wie, jakich można spodziewać się reakcji ze strony kogoś, tak nieprzewidywalnego.
Jaka jest alternatywa; głaskać lwa, ciesząc się, że nie odgryzł nam ręki. Rzucać mu mięso innych, jak będzie najedzony to przetrwamy. Kiedyś będzie jednak chciał sprawdzić, choćby dla kaprysu, jak smakuje ręka, która go karmi. Może nie posmakuje i nie zeżre, ale ręka już nam nie odrośnie. Bez ręki nie będziemy w stanie go karmić i głaskać. Staniemy się zbędnym balastem …
Trzeba stanąć w jednym szeregu, pokazać jedność i dać solidar-ny odpór metodom bezprecedensowego szantażu, budzącego się ze snu nuklearnego kolosa. Tylko połączeni mamy szansę cokolwiek skutecznie osiągnąć. Działajmy rozważnie, ale pokazując zwartość szeregu. Nie bojkotujmy imprez sportowych. Lepiej, gdy wydają pieniądze na stadiony, mniej zostanie na rakiety.
Nie kupujmy jego surowców, które napędzają krwiożerczą, militarną machinę. To jest prawdziwy sznur na nasz stryczek. Ciężko będzie, gdy przyjdzie nam zapłacić więcej za energię, gdy zgniją w naszych sadach niesprzedane na wschód owoce i warzywa. Wobec tego scenariusza nie ma jednak alternatywy, w każdym razie nie ma wariantów rozwoju akcji, w którym dożyjemy do ostatniej sceny.
Dzisiaj po strasznej tragedii blisko trzystu zestrzelonych nad Ukrainą pasażerów MH 17, nie unikniemy świadomości współ-uczestnictwa w zbrodni.
Każdy z NAS, który korzysta z rosyjskiego gazu, kupuje na stacjach rosyjskie paliwo, czy tani węgiel, musi mieć świadomość, że są one splamione krwią niewinnych ludzi.

mazac

GIŻYCKO, STOLICA MAZUR

 

GIŻYCKO – stolica Krainy Wielkich Jezior Mazurskich, leży na wąskim przesmyku pomiędzy jeziorami Niegocin i Kisajno. W jego granicach znajdują się jeszcze dwa małe jeziora Popówka Mała i Popówka Duża. Giżycko jest największym miastem i jednocześnie głównym ośrodkiem wczasowo-turystycznym Krainy Wielkich Jezior Mazurskich. Ciekawa strona o Giżycku i nie tylko…

MAGAZYN ROZRYWKOWY. FAKTY. HUMOR. SATYRA